Relacja Jacka Kukorowskiego z Żerkowa i Karpacza

Prezentujemy relację Jacka Kukorowskiego, porównującą występ naszych juniorów we wrześniowych mistrzostwach makroregionu oraz listopadowych półfinałów mistrzostw Polski, a także z turnieju Karpacz CHESS OPEN.

 

Karpacz – Żerków. Paralela

Karpacz w listopadzie 2014 roku. dzień zerowy

Szykujemy się na jutrzejszą (niedzielną) pierwszą rundę. Nastroje jak zwykle w fazie początkowej turnieju mocno bojowe!!!! Miro wspiera jak może, a może jak zwykle.;)  „Moc jest z nami” – tak mówią nasi juniorzy. Na zdjęciach zadowolone miny, a może pokrywają jutrzejszą tremę. Świnka jak zwykle deklaruje zwycięstwo, reszta z większym umiarem podchodzi do potencjalnych wyników.

Żerków niespełna dwa miesiące temu – nastroje bardziej buńczuczne. Ekipa mocna i dająca o wiele więcej nadziei na sukces. Tam dzień pierwszy , a dzień zerowy dzisiaj, to zupełnie inne nastroje.

I same podróże na turniej różne – wtedy , ot za węgłem miejsce zaledwie, dziś pół kraju do przemierzenia. I góry – przecudne góry, w które wjechaliśmy pod wieczór. Wojtek mocno zaznaczył, że pierwszy raz jechał w chmurach! I zachód słońca, którym poczęstowały nas Sudety, w barwach szafiru, różu, błękitu – rzucony o karminowe zbocza bukowych lasów.

Tak, jutro będzie się działo!

Acha – mamy kartki na obiady itd. W Żerkowie też takie mieliśmy, tylko ładniejsze.
A podczas odprawy okazało się, że organizatorów zaskoczyła frekwencja, znaczy przyjechało nas kilkakrotnie więcej, aniżeli oczekiwano. Ale to chyba dobrze dla szachów. Tam, czyli w Żerkowie zaskoczeniem była stosunkowo mała ilość uczestników. Być może to wina zmiany przepisów, a być może miejsce już się opatrzyło.

Kolacja w Karpaczu bogata! Żerków przyciągał od zawsze solidną domową kuchnią!

Są już kojarzenia – obawy i nadzieje wypełniają głowy uczestników!

Teraz wszyscy smacznie śpią, jest więc wreszcie czas, aby to i owo zapisać J

Oj, będzie się działo…

 

Dzień pierwszy

Śniadanie, potem runda: rundy są zapowiedziane codziennie o dziewiątej. Jedynie jutro (w poniedziałek) oraz w najbliższą środę odbędą się rundy dwie: poranna i popołudniowa – ot, taki harmonogram turnieju.

Rozlokowano nas w dwóch hotelach: większość w „Mieszku”, część z „openu” osobno (co wcale nie przeszkadza w kontaktach). W Żerkowie wszyscy byliśmy w jednym miejscu.

Budzimy się jak na komendę. Co przyniesie dzień?

Runda

No to zaczęło się. Kilka komunikatów na początek, kilka komunałów i już grają. Jeszcze pięć minut dla fotoreporterów.

Niestety nie mam stałego podglądu wszystkich naszych zawodników: Jaś i Wojtek grają w Hotelu Mieszko, Kamil i Dawid w innym miejscu (tam gdzie po południu rozpocznie się Open). Podzieliliśmy się z Mirkiem: on pilnuje starszych, ja – naturalną koleją rzeczy – zaglądam do młodszych. Dodatkowo Miro ma na głowie Jacka grającego w turnieju otwartym (Jacek już zapewnił sobie w Żerkowie podczas Makroregionu awans do finałów MP).

Tu mimochodem pojawiają się gdybania: gdyby Jaś w Żerkowie nie przestraszył się wygranej z Jackiem, gdybyż wygrał prawie wygraną partię z mocnym Leśkiewiczem, gdyby nie zabrakło mu zaledwie pół punktu. Powroty z Makroregionu nie dla wszystkich były wesołe (ach te apetyty) pomimo świetnego wyniku całej drużyny.

A wyniki faktycznie były znakomite, zwłaszcza w odniesieniu do stanu sprzed roku. Przypomnijmy: rok temu z wszystkich juniorów Chrobrego tylko jednemu Mateuszowi udało się awansować do finału Mistrzostw Polski (jak mu tam później poszło to już inna sprawa). Dzisiaj w młodszych grupach awans mają wywalczony nasze juniorki: Marysia Kamińska (D9) i Zuzia Szeląg (D13), a wśród chłopców Jacek Miętkiewicz (C13). Co ciekawe Piotr Kamiński uzyskał awans z rankingu! A więc mamy już czworo finalistów w tym roku i spore szanse na kolejnych.

W Karpaczu otwarcie turnieju mniej entuzjastyczne aniżeli w Żerkowie. Kamil przegrana, Jaś i Dawid remis, jedynie Wojtek (co było łatwe do przewidzenia) wygrał. Kamila Miro chwalił, że dobra partia, że trudny przeciwnik, że niezły materiał szkoleniowy. U Dawida huśtawka – najpierw przewaga, później mocny dół, odrabianie strat i w końcu remis. Na uwagę zasługuje fakt, że to była najdłuższa partia tej rundy turnieju (sędzia z ulgą zanotował wynik). Jasiowy remis wisiał już od początku partii: ani Jaś, ani jego bardzo mocny przeciwnik nie popełnili większego błędu. Dla Jasia to dobra prognoza na dalszą część turnieju. Wojtkowi rywal zagrał „francuza”, po kilkunastu posunięciach już miał nasz zawodnik przewagę pionka, której to przewagi nie oddał do końca partii („wieżówka” z kilkoma pionami to coś co Wojtki lubią najbardziej).

Rano jeszcze msza dla tych, co walczą po południu (w końcu to niedziela), o siedemnastej dla pozostałej grupy. Byli, którzy byli. Kościółek w Karpaczu prześliczny, zwłaszcza jego najstarsza część z pięknymi zdobieniami i cudnymi organami.

Obiad, solidny i obfity, choć wykwintnością nie zachwycał.

Od godziny piętnastej zaczął się „Open”. Miro – dość łatwa i szybka wygrana, Jacek też do przodu, jedynie Pan Marek po wyrównanej walce uległ bardzo mocnej przeciwniczce (kojarzenia następnego dnia wskazują, że i dla Mira, i dla Jacka mogą to być partie życia 😉 )

I tutaj same nasuwają się porównania: w dniu otwarcia w Żerkowie na siedmiu zawodników, pięciu miało zwycięstwa. Tamten turniej po pierwszej partii rozbudził apetyty, Karpacz pierwszą partią pozwolił zaledwie na snucie domysłów. Nadzieje są, ale realizm już nas lekko dotyka. Ważne, że wszyscy zawodnicy rozumieją wagę turnieju – co można uzyskać tutaj, co osiągnąć. Dziś grzecznie wszyscy poszli spać. Umysły muszą być jutro gotowe na zmagania.

A kolacja? Wczoraj wyborem była bogatsza, choć nikomu jedzenia nie zabrakło.

Poniedziałek będzie ciężki. Dwie rundy i mało czasu na przygotowania.

Co przyniesie dzień?

 

Dzień drugi. Runda poranna.

Nic nie zapowiadało takich wyników. Czarny poniedziałek, przynajmniej jego przedpołudnie. W Żerkowie też się przytrafił podobny dzień, tylko kilka rund później. Zbyt wcześnie tym razem. Dawid i Kamil przegrywają z przewagą dwóch pionów, Wojtek po ładnym debiucie znów niefrasobliwie – suma drobnych błędów i podstawiona wieża w końcówce złożyły się na przegraną. Jaś w debiucie poświęcił piona, za to miał przez sporą część gry przewagę w polu. Później po swojemu „okopał się na z góry upatrzonych pozycjach”, co tradycyjnie doprowadziło do remisu. Dobre i to – przy przegranej całej drużyny, remis tym cenniejszy, tym bardziej cieszy (choć oczekiwania były nieco inne).

Ale przynajmniej pogoda ładna.

Dowiadujemy się rano, że grupa C-13 będzie grała łącznie 7 partii, a nie 9. Na odprawie przed turniejem mówiono o dziewięciu dla tej grupy. Ot, taka dziwna zmiana reguł w trakcie gry. Do tego transmisja szwankuje i zawiesza się co chwilę – organizatorzy jakoś nie potrafią sobie z tym poradzić, a Wojtek po partii melduje, że zapis z transmisji i jego własny zapis nieco się różnią. W trakcie obiadu zaczynam tęsknić za kuchnią żerkowską (odnajdywanie „przeglądu tygodnia” w grochówce nie nastraja optymistycznie, a i mielone wyglądają dziwnie znajomo).

Ale pogoda ładna, ciepło, słonecznie, wiatru jak na lekarstwo. Może w góry?

Przeglądam komentarze z naszej strony z czasów żerkowskiego Makroregionu. Ileż wtedy (jeszcze w czasie czwartej rundy) było w nas optymizmu. Jasne: Antek przegrał z Jackiem, a i Olo nie zachwycał występami, że o „dokonaniach” Mateusza nie wspomnę. Jednak każdy nadal miał szansę na awans i jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Tutaj, w Karpaczu, nastroje nader minorowe. Słowem: „jak żyć, panie Premierze, jak żyć”?

Ale pogoda i góry… No i gladiatorzy już poszli na kolejną rundę!

 

Popołudnie Fauna, czyli dla każdego coś dobrego.

No więc poszli, znaleźli – każdy swoje miejsce przy odpowiednim stole. Jedynie Jaś zajął się lekturą jako jedyny bez popołudniowej rundy. Ucinam sobie małą drzemkę w nadziei, że Wojtek trochę pogra. Chwilę wcześniej „zrzuciłem” zdjęcia z aparatu do komputera – będzie co wklejać pod relacją.

Znów czytam komentarze ze strony „Chrobrego”, te dotyczące Żerkowa – do piątej rundy było naprawdę dobrze! Potem nastąpiła katastrofalna szósta runda. Miro wtedy „palnął mówkę”, później każdy z juniorów szedł do niego osobno na dywanik. Podobno spowiedź była szczera i dogłębna, a postanowienie poprawy niezwykle mocne. Zaowocowało to wyraźną zwyżką ilości dobrych wyników.

No i w Karpaczu po południu jest nieco lepiej. Co prawda Jacek i Dawid przegrali dość szybko, za to Miro remis. Pan Marek promieniejący i rozradowany wpadł do pokoju z wiadomością o wygranej. Wreszcie jakiś punkt dzisiaj. Walczą jeszcze Kamil i Wojtek. Tuż przed kolacją z placu boju wraca Wojtek z punkcikiem w kieszeni.

Kolacja jak zwykle obfita, a i wybór wreszcie nieco większy i ciekawszy. Wypatrujemy Kamila. Wreszcie jest – miał najdłuższą partię tego dnia. Remis, choć Miro uważa, że Duża Foka powinien wygrać.

Potem przemiły wieczór w doborowym towarzystwie. Dobrze jest mieć na takim wyjeździe urodziny.

Wiem, czego mi jutro będzie brakowało – rogali świętomarcińskich!

 

Karpacz. Wtorek, Dzień Niepodległości. Środa – dzień po.

Zaczęło się nie najlepiej wtorkowym rankiem – Jaś i Wojtek dość szybko przegrali, potem lekka poprawa nastrojów: Dawid remis, no i po jakimś czasie przyszedł Kamil z wiadomością o kolejnym remisie. Zresztą wyniki do sprawdzenia na chessarbitrze. Następnego dnia też nie zachwycili rezultatami nasi zawodnicy. Praktycznie Kamil z Dawidem i Jasiem w środę pogrzebali swoje szanse na cokolwiek. Wojo po krótkim wzlocie przegrał drugą środową partię w sytuacji, w której należał mu się przynajmniej remis. Jaś z Dawidem „w nagrodę” za wyniki dostali po pauzie z darmowym punktem. Nie są pocieszeni, trener też, że o kibicach nie wspomnę. Nastrój taki, że tylko wiersze pisać, albo drewno rąbać. Zima przecież idzie.

We wtorek państwowa telewizja nadaje co musi nadawać. Innej tutaj nie ma. Oglądać się nie chce. W nocy wiatr się zrywa. W środę spokojniej, ale już nie tak ciepło jak dotychczas.

Z każdej partii robimy zdjęcia. Czasem wychodzą oficjalne, w większości zabawne. Ustawianych nie ma – fantazja juniorów zaskakuje. Dawid robi kilka ciekawych ujęć.

Wieczorem wtorkowy blitz – tu jest wreszcie zabawa. Nie ma napięcia towarzyszącego poważnemu turniejowi. Zawodnicy rozluźniają się i wyniki przez to ciekawsze, bardziej zaskakujące. Trafiamy kilkukrotnie na derby Chrobrego. Najciekawsze: Jaś vs Miro. Zgodnie z podpisem pod stosownym zdjęciem – „wygrał lepszy”. Jaś po tej partii odzyskał wiarę we własne umiejętności. Wojtek ściubił punkt po punkcie. Z juniorów najlepszy wynik zrobił oczywiście Jacek, ale Wojt mógł się pochwalić pierwszym miejscem w klasyfikacji do 10 lat. I znów chessarbiter pokaże jak było – łatwo znaleźć.

Wieczory – i wtorkowy, i środowy, upłynęły głównie pod znakiem przygotowań do kolejnej porannej rundy. Jedynie Jaś jutro (czwartek) pauzuje, reszta walczy.

Mam ochotę wracać do domu. Wyniku żadnego już nie będzie, przynajmniej u moich chłopaków, chyba że przytrafi się cud. Cuda się tu i ówdzie przytrafiają, więc pomogę Opatrzności i zostanę z moimi zawodnikami. Pamiętam też rozczarowanie i rozgoryczenie w Żerkowie, kiedy ojciec jednego z szachistów z grupy Jasia wycofał swojego syna (chłopak stracił szansę na awans w połowie turnieju). Nie wolno wycofywać się w połowie gry, nie można tego robić innym zawodnikom, nie powinno się! Nie zrobię. To byłoby nie fair! Gra toczy się do końca i co ma być to będzie.

A wczoraj faktycznie wszystkim brakowało rogali świętomarcińskich.

Jest teraz środa, nieco po dwudziestej drugiej. Nasi zawodnicy smacznie śpią. Tak, co ma być, to będzie. Jutro.

 

Czwartek/Piątek

W czwartek z wynikami było różnie, w piątek zapewne różniej…

Była wycieczka. Do miejsca, które powinno być (przynajmniej wg oświadczeń organizatorów) otwarte przez cały rok. Jedno było, inne nieco mniej – nasi chłopcy lekko niepocieszeni, że zapowiedzi mocno różniły się od tego, co zastali. Pospacerowaliśmy od saneczek (podobno) całorocznych do biedronki. Ta ostatnia nas nie zawiodła – lody tiramisu i tym podobne słodkie dyrdymałki. Zdjęcia na stoku. Zdjęcia gdzie się da – z nudów. Pogoda taka sobie: przynajmniej nie wieje i nie pada.

Spacer długi, ale mało wymagający. Gadaliśmy o świętomarcińskich także.

W hotelu oceniamy partie kolegów – ostre dyskusje, zwłaszcza nad przegranymi. Wieczorem zagląda Pan Przemo Lesień z Poznania, nasz Miro nieco później i Marek Romański na koniec. Juniorzy niemal w komplecie. Brakuje Jacka (pewnie słodko śpi). Wszyscy grają w naszym pokoju klubowego blitza (bez Jacka oczywiście). Przy okazji analizują własne partie. Nawiązuje się ożywiona dyskusja. Pomieszanie z poplątaniem. Partia za partią. Zapisana jedna, na trzy/cztery klubowe. Dyskusje coraz gorętsze! Walczymy z czasem – zbliża się północ, a jutro kolejny dzień aby udowodnić swoją wyższość w szachach.

Żegnamy Przema. Marek już poszedł spać. Miro na korytarzu kończy dyskusję nad rozwojem gnieźnieńskich szachów. Jan i Wojciech już śpią. Wracam do pokoju. Zapisuję co mam zapisać.

Może sen przyjdzie, a może przyśnią się lepsze wyniki.

Jutro dzień przedostatni. Co pokaże? Nie wiem.
Coś się będzie działo na pewno.

Ale to jutro….. I jesień za pasem…

 

Jutro (piątek)

Jutro jest piątkiem. Przytrafia się raz na tydzień. To jutro jest również jesienią – smutną i przewidywalną. Szachy juniorów to mocny kolor fioletu, przeciwstawny do czerni seniorów. Czerń jest mocna, choć przewidywalna. Większość w nią popadnie, choć nie wszyscy.

Budzi nas Dawid – jak co rano. Kamil przychodzi szybko po nim. Zwiastuje nowy dzień.

Ręce wrzucamy w rękawy koszulek, zastanawiamy się nad nowymi ubraniami, nad fryzurą na dzisiaj. Takie czasy – dawniej inaczej bywało. Mydło na półce pod lustrem obsycha. Tubka pasty do zębów w najwymyślniejszych skrętach.

Nowy dzień, nowe partie, nowe nadzieje. I nic to, że niektórzy wierzyć przestali w dobry wynik!

Dobry wynik nie przyszedł, przynajmniej do niektórych. Praktycznie żaden z juniorów nie ma już szans na awans. Nie szkodzi. Kiedy wszystko jest wiadome opadają emocje. Nastroje rosną – jest dystans.

Do pokoju wpadają jeden po drugim. Długie były partie. Szkoleniowo najlepsze. Wyniki coraz mniej się liczą. Giełda. Juniorzy analizują, znów się spierają, gorąca atmosfera. Wcześniej zagląda Miro z mamą Jacka. Wymieniamy kilka luźnych uwag. Po kilku chwilach idą do siebie, do hotelu.

Po obiedzie schodzimy w niższe partie miasta – mamy zrobić zdjęcia całej drużynie. Zdjęcia wychodzą nadspodziewanie dobrze. Jedynie mama Jacka gdzieś uciekła, nie ma jej na zbiorczym zdjęciu. Część zawodników idzie na sanki (podobno całoroczne), Jacek, Miro i Marek zostają na swojej popołudniowej partii. Miro gra z Jackiem – ciekawe jaki będzie wynik. Marek ulega zawodnikowi, któremu raczej nie powinien ulec. W naszym derby nie ma żadnych umów – zawodnicy znają się jak najlepiej. Wygrywa Trener. To dowód, że nie było żadnych ustawianych partii. Jacek mógł wygrać podobnie, jak Jaś z Mirem dzień wcześniej na blitzu. Nie udało się Jackowi – trudno. Jaś z Trenerem wygrał. Taka kolej rzeczy.

W naszym klubie nie ma ustawianych partii!!! I to jest dobre! Szkoleniowo bardzo dobre!!!!

Po sutym obiedzie długi spacer. Karpacz, ulicami miasta. Potem idziemy na tamę. Widoki zapierające dech. Skałki , omszone głazy, góra za tamą – przyciąga młodych chłopaków ekspozycjami, egzotyką, której nie poznali jeszcze. Robimy zdjęcia – sporo zdjęć. Wypuszczam młodzież na samodzielny spacer, później muszę ich nieco temperować. Wracają z ociąganiem.

Wieczór upływa niektórym zawodnikom pod znakiem odrabiania zdań ze szkoły – taka jest cena półfinału mistrzostw Polski. Jeszcze przedsenne pogaduchy i już mamy prawie sobotę.

Jest czas aby zapisać wrażenia z minionego dnia. Jutro nas niczym nie zaskoczy – szanse zmarnowane nie pozwalają na jakiekolwiek nadzieje. Hazard turniejowy umarł śmiercią naturalną. Będziemy się przyglądać wynikom na chłodno, ale może to i dobrze?

Późnym wieczorem zrywa się wiatr – spać się przez to nie chce, więc zapisuję wrażenia z dnia. Bez wiatru nie byłoby relacji, czy co?

 

Ostatnie rano.

Dziwne.
Niby wszystkim pozabierano szanse, a walczą. Dziwne, ale prawdziwe. To dopiero jest pokaz mocy.

Tacy są nasi zawodnicy – walczą do końca (niczym ich patron – Chrobry!).

Wyniki turnieju jak wyniki – zawsze się można na nie skarżyć. Grunt, że do końca walczyli. Derby klubowe wygrywa Jacek. Miro swoją partię wygrywa w 45 minut. Już wracają do domu. Pan Marek niepocieszony, Dawid na koniec remis. Wojtek okopany na pozycjach – nie dało się wygrać partii, więc remis. Kamil dobrze – wygrana (najdłużej czekaliśmy na ten wynik).

Za chwilę obiad (przepyszne ziemniaczane łódeczki w ziołach). Po obiedzie uroczyste zakończenie turnieju. Kukory do końca zostają.

Wojo odbiera swoją nagrodę za najlepszego juniora do lat 10 w blitzu – zawsze to jakieś pocieszenie.

Szybko dopisuję zakończenie relacji, jeszcze tylko wklejenie zdjęć i do domu.

Karpacz żegna nas wichurą, trochę deszczem, ale jest ciepło. Trzeba już myśleć o turnieju następnym. Jutro „Szachy rodzinne” w Kaliszu, w najbliższy piątek nasz klubowy turniej, grudzień w Gnieźnie zacznie się „Szachami na basenie”. Potem turniej kolejny, i jeszcze jeden…

Ruszamy. Za kilka godzin dom.

 

Epilog (powrót z Karpacza).

Droga jak droga – na tyle późno wyjechaliśmy, że zmrok znalazł nas już po kilkudziesięciu kilometrach jazdy. GPS przez chwilę zwiódł nas na manowce. Piękne sudeckie manowce: miejscowości momentami wręcz cukierkowe, przyklejone do skał, czasem schowane we mgle. W oddali majaczy zamek w Bolkowie. Deszcz ustał na wysokości Głogowa. Dalej droga przez Leszno, Poznań. W domu już po dwudziestej pierwszej.

Dzwonimy po znajomych – jak droga, jak się jechało, czy szczęśliwie.

Siadam wreszcie na spokojnie do przejrzenia relacji, którą z Wami dzieliłem się przez te wszystkie dni. Z pewnością tu i ówdzie powinno się tekst wygładzić, bo chropowaty, miejscami kuleje, trochę faktów przypomina się poniewczasie. Coś dodaję tu i ówdzie – wersji ostatecznej nie chce mi się już szlifować. Niech jest jak jest. Całość powinna się ukazać na stronie „Chrobrego” niebawem.

Winienem jeszcze podziękowania naszym kibicom za wierne trzymanie kciuków, za wszelkie słowa otuchy i sympatii. Bez kibiców żaden turniej nie miałby sensu. Uwielbiam czytać te zażarte dyskusje na naszej klubowej stronie, polemiki, połajanki. To esencja, żar, najprzyjemniejsze z przyjemnych klubowych doznań. Z wielką przyjemnością zaglądam tam co czas jakiś.

Jacek Kukorowski

Zobacz także:

Mistrzostwa Makroregionalne Juniorów – Żerków, 9-26.09.2014 r.

C 9

C 11

C 13

D 9

D 13

Półfinały Mistrzostw Polski Juniorów – Karpacz, 8-15.11.2014 r.

C 11

C 13

C 15

C 17

Karpacz CHESS OPEN – Karpacz, 8-15.11.2014 r.

Zdjęcia z turniejów w Żerkowie i Karpaczu