Relacja Łukasza Bardeli z Litwy
Miło nam przekazać relację nadesłaną przez Łukasza Bardeli z pobytu szachistów Chrobrego na Litwie: W dniach 26-28 lipca gnieźnieńscy szachiści wybrali się do zaprzyjaźnionego miasta Radviliskis, gdzie miejscowi szachiści tradycyjnie już zaprosili nas na rozgrywki szachowe w ramach integracji. Tym razem na Litwę wybrała się grupa 5 szachistów. Trzech „weteranów” rozgrywek i integracji: prezes Emil „kiełbaska” Wiśniewski, wice prezes Mirosław Sobczak i piszący te słowa Łukasz Bardeli. W celu zapewnienia wzajemnej rotacji w kontaktach z litewskimi szachistami towarzyszyło nam dwóch juniorów: Kamil Żurawski i Jacek Miętkiewicz, dla których była to pierwsza wizyta w mieście Radviliskis.
Wyjazd zaczął się w czwartek rano, samochodem prezesa, który prowadził on sam. W stosunkowo znośnym upale dojechaliśmy na miejsce około godz. 18.00, pokonując 800 km. Zakwaterowano nas w małym hotelu (motelu?) przy drodze wjazdowej do miasta. Tam też w większości odbywały się późniejsze rozgrywki.
W piątek, 26 lipca wybraliśmy się na przejażdżkę do miasta Siaulai oraz do świętego miejsca, gdzie składane są krzyże (tzw. Góra Krzyży). Był tam podobno niewielki zamek warowny, chroniący w XVI wieku granice państwa, ale z czasem popadł w ruinę. Później chowano tam zmarłych, chociaż nie był to cmentarz. Miejscowi zaczęli traktować to miejsce jako święte, gromadząc tam krzyże. Paradoksalnie rozkwit tego miejsca zapoczątkowała polityka władz radzieckich w latach sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to Litwa była jedną z republik ZSRR. Polegała ona na wielokrotnym zrównaniu tego „świętego miejsca” z ziemią przez spychacze. Jednak za sprawą lokalnych mieszkańców miejsce to wielokrotnie się odradzało, a na wzgórzu pojawiały się coraz to nowe krzyże. Z czasem władze radzieckie zaprzestały swojej działalności. Obecnie w tym miejscu znajduje się niezliczona ilość krzyży, które stawiają wierni z całego świata. Znajduje się tam bardzo dużo krzyży z Polski, o czym świadczą tabliczki na nich umieszczone. Wierni przywożą krzyże i wbijają w ziemię albo kupują na lokalnym targu.
Wieczorem odbył się zaplanowany turniej blitzowy grany tempem 3 minuty + 2 sekundy na ruch. Wygrał go Vaidas Sakalauskas, a drugi był piszący te słowa Łukasz Bardeli. Przypomnijmy, że Vaidas jest również członkiem LKS Chrobry Gniezno i wielokrotnie grał w rozgrywkach II ligi na I szachownicy. Po turnieju odbyło się tradycyjne spotkanie integracyjne, w trakcie którego rozgrywano wiele partii blitzowych. Tego wieczora rozegraliśmy też nieco bardziej towarzyski, kołowy, turniej blitza, który w ostateczności wygrał mający najmocniejszą głowę prezes Emil „kiełbaska” Wiśniewski. Rywalizacja ta była jednak niewystarczająca i w związku z tym przenieśliśmy się do prywatnego mieszkania jednego z miejscowych szachistów. Tam rozpoczęliśmy drugi turniej, który z uwagi na późną porę i zmęczenie nie został ukończony, pomimo że zabrakło do tego rozegranie jedynie dwóch rund. W tym miejscu warto wyjaśnić, dlaczego prezes dostał przydomek „kiełbaska”. Mianowicie na każdym kroku, kiedy tylko przechodziliśmy koło sklepu mięsnego, dawał wyraz swojego uwielbienia dla lokalnych produktów i kupował najczęściej wędzoną kiełbasę litewską, którą konsumował po drodze. Nie pomogły zabiegi, aby omijać trasy, gdzie pojawiały się sklepy mięsne, spowalniające nam zwiedzanie. Prezes wypatrzył je wszędzie. Wypatrzył również czapki z barwami jednego z gnieźnieńskich klubów, któremu przyjdzie w następnym sezonie brać udział w rozgrywkach I ligi. Dokonano więc zakupu i dumnie prezentowano na ulicach.
Sobota, 27 lipca była dniem rozgrywek drużynowych. W grupie 10 drużyn, zajęliśmy 5 miejsce. Z uwagi, na fakt, iż w składzie naszego zespołu znajdowali się debiutujący juniorzy, nie był on – w przeciwieństwie do innych drużyn – optymalny. Wyników kolegów nie pamiętam, natomiast sam byłem zadowolony z swojego rezultatu. Nie przegrałem żadnej partii, zremisowałem trzy, w tym jedną z mistrzem międzynarodowym Vaidasem. Na uwagę zasługuje to, że pomimo raczej skromnych nagród, w rozgrywkach wzięły udział drużyny nawet z odległych terenów Litwy. Widać, że litewscy szachiści mają zupełnie inne podejście do rozgrywek drużynowych lub po prostu … lepsze drogi niż my. Po turnieju drużynowym udaliśmy się nad jezioro Arimaiciu, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody, delektując się lokalnym piwem i zakąskami, a juniorzy „kwasem chlebowym”, toczyliśmy długie batalie szachowe, dyskusje na temat otwarć debiutowych i spacery wokół jeziora. Urokowi miejsca dodaje okoliczność, że pensjonacik z tarasem był położony w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się zamek. Wystarczyło tylko spojrzeć na ukształtowanie terenu i od razu łatwo było można ustalić, gdzie był on umiejscowiony.
Niedziela, 28 lipca była dniem turnieju indywidualnego: 9 rund tempem 15 minut + 2 sekundy na ruch. Organizatorzy „dali się przekonać” piszącemu te słowa, że jest to tempo najbardziej sprawiedliwe i powoduje uniknie przykrych zdarzeń. Zwrócę uwagę, iż tempo z czasem dodawanym jest również bardzo wygodne dla sędziów, którzy nie muszą tak często interweniować w końcówkach, jak ma to miejsce przy czasie bez dodawania. Po 5 rundach byłem bardzo zadowolony ze swojej gry, pomimo jednej porażki jaką przyszło mi doznać od zdolnego juniora. Na przerwę obiadową schodziłem z dorobkiem 4 punków z 5 partii. Niestety, albo ten obiad na mnie źle podziałał, albo sportowa kondycja nadwyrężona nadmierną integracją, albo po prostu było to zwykłe 10 minut spadku formy. Najpierw jedną partię przegrałem po ciężkim boju, kiedy nie potrafiłem wykorzystać dużej przewagi pozycyjnej uzyskanej w debiucie, a następnie będąc jeszcze pod „jej wpływem”, przegrałem z prezesem, który wykorzystał taktyczny motyw zabrania mi dochodzącego pionka, a następnie nie „dając mi gry”, pewnie wygrał partię. Wykorzystał to zwycięstwo i w końcowym rezultacie okazał się najlepszym gnieźnianinem z czego był bardzo dumny. Po turnieju oczywiście kolejne spotkanie przy szachach nad jeziorem, kąpiel, dyskusje, plany.
Natomiast rano w poniedziałek przyszło nam wracać. Każdy przed wyjazdem zaopatrzył się w lokalne przysmaki. Sękacz i chleb litewski uznałem za najbardziej wskazane, natomiast byli tacy, którzy kupli… czekoladę z wizerunkiem Wilna. W czasie jazdy w upale mogli się przekonać, że można było nią polewać ciasto bez konieczności podgrzewania. Oczywiście prezes Emil „kiełbaska”, wyniuchał sklep z lokalnymi przysmakami wędliniarskimi i zaopatrzył się na drogę.
Droga powrotna był próbą wytrzymałości dla nas wszystkich, a szczególnie dla prezesa, któremu przyszło prowadzić samochód. W radiu zapowiadali największe temperatury w kraju, przekraczające 40 stopni, a nam przyszło siedzieć w samochodzie i jechać przy otwartych oknach, bo na klimatyzacje nie było co liczyć. Około godziny 20.00 szczęśliwie dojechaliśmy do Gniezna.
Duże podziękowania dla Kestutisa Mikalauskisa za zorganizowanie nam pobytu, bardzo sprawne sędziowanie wszystkich rozgrywek (pomimo brania w nich czynnego udziału) oraz troskę o to, czy nic nam nie brakuje. Do zobaczenia w Gnieźnie w przyszłym roku podczas rewizyty!
Łukasz Bardeli
Zobacz także:
Zdjęcia z pobytu na Litwie